Janina Kot – moje wspomnienia
Czasów przedwojennych nie pamiętam, jednak z opowiadań wiem, że były one szczególnie ciężkie dla chłopów pracujących dla obszarników. Dodatkowo panował niedostatek i analfabetyzm.
Urodziłam się w 1936 roku, we wsi Marianka – rodzice prowadzili tam niewielkie gospodarstwo. Miałam 3 lata gdy wybuchła wojna, jednak jako kilkuletnie dziecko zapamiętałam zarówno czasy okupacji jak i wyzwolenia.
Uczniowie szkoły w Mariance jadą na pochód z okazji święta 1 Maja do Lublina. Jadą traktorem w przyczepie.
W obecnym budynku urzędu gminy Niedrzwica Duża mieścił się niewielki posterunek żandarmerii, którym kierował Thomke – postrach okolicznej ludności. Niemcy co jakiś czas patrolowali wioski i często przejeżdżali obok mojego domu. Mieszkaliśmy blisko drogi prowadzącej z Niedrzwicy do Osmolic. Pamiętam, jak wiele razy płakałam i jak mocno biło moje dziecięce serduszko na widok hitlerowców jadących z karabinami. Czasem wstępowali do domu o coś się zapytać. Te ciężkie czasy trwały kilka lat. Dokładnie pamiętam moment, kiedy ponieśli klęskę – uciekali wówczas drogą koło mojego domu. Jechali czołgami dzień i noc, w ulewnym deszczu. Prawdopodobnie też dlatego nie spalili wsi i nikogo nie zabili, jak to czynili w innych wioskach. Ludzie cieszyli się z tego, że skończyła się wojna. Wkroczyli wówczas radzieccy żołnierze. Pamiętam jak ich witaliśmy z bukietami kwiatów. To jedno z moich ostatnich wspomnień okresu wojennego.
Szkoła podstawowa w Mariance
Szkoła w Mariance początkowo mieściła się w prywatnym domu. Pamiętam, że klasy były łączone, bo nie było wystarczającej ilości pomieszczeń. U nas nie było tak dużo osób w klasach, bo to mała wieś.
Później – może w 1954 roku – mieszkańcy Marianki doszli do wniosku, że szkoła powinna mieć swój własny budynek. Podjęto decyzję o rozpoczęciu budowy. I właściwie głównym organizatorem przedsięwzięcia był mój ojciec – Stanisław Kmieć. Wykupiono plac i zamówiono cegłę. Mieszkaliśmy tam po sąsiedzku, przez drogę. Praktycznie wszystkie materiały składowane były u nas w stodole i na podwórku. Byłam wtedy w szóstej klasie. Chodziliśmy z nauczycielem do lasu i wykopywaliśmy różne sadzonki, żeby plac szkolny ogrodzić żywopłotem. Ten żywopłot był tam przez dłuższy czas.
W latach budowy na terenie placu szkolnego organizowano potańcówki, żeby finansować koszty. A w późniejszym czasie, jak szkoła powstała, to też często były zabawy i chodziłam tam, już jako panienka. Prawdziwa kapela grała, była taka fajna orkiestra z Bychawy, nazywała się chyba „Trojaki”.
Uczniowie szkoły w Mariance na placu budowy nowej szkoły.
Uczniowie szkoły w Mariance – w środku nauczyciel Dadej, z tyłu widać budynek starej szkoły mieszczącej się w prywatnym budynku.
Pierwsza z lewej: Janina Kot; z koleżankami na placu szkolnym. Z tyłu widać żywopłot sadzony przez młodzież szkolną.
Wydaje mi się, że w naszej szkole było dobrze, bo wszystko zależało od nauczyciela jak pokierował. A mieliśmy wspaniałego nauczyciela. Miał na nazwisko Dadej. Bardzo energiczny – organizował dużo wycieczek i prowadził harcerstwo. Poza tym lubił śpiew. Na przerwach nie było czasu na swoje sprawy, tylko wszyscy musieli wychodzili na plac i śpiewać. W naszej szkole był nawet zespół taneczny, w którym też występowałam.
Do siódmej klasy poszłam już do szkoły w Niedrzwicy Dużej, bo szkoła w Mariance była tylko sześcioklasowa.
Technikum
Moja młodość przypadała na okres czasów stalinowskich. Uczęszczałam do Technikum Rolniczo-Pszczelarskiego w Pszczelej Woli i mieszkałam tam w internacie. W tej szkole uczyła się młodzież z całej Polski, gdyż było to jedyne takie technikum w kraju.
Dzień w internacie zaczynał się pobudką o godzinie 6:00. Później była gimnastyka na dworze oraz marsz ze śpiewem. Następnie mieliśmy śniadanie i lekcje. Po lekcjach trzy razy w tygodniu były praktyki w pasiece lub gospodarstwie, które posiadała szkoła. Obowiązkowo trzeba było nosić granatowe fartuszki z białym kołnierzykiem, białe bluzki oraz granatowe plisowane spódniczki. Występowaliśmy w nich na obchodach 1-majowych lub na rocznicę rewolucji październikowej. Wspomniany wcześniej pierwszy dzień maja miał bardzo uroczysty charakter i był obowiązkowo obchodzony przez szkołę. Na to święto jeździliśmy do Bychawy albo Lublina. Przyczepą traktorową w strojach sportowych, ludowych lub mundurkach ZHP pod czerwonym krawatem. W szkole mieliśmy kółko teatralne, chór i zespół tancerzy. To były czasy gdzie nie znano oporu ani sprzeciwu. Kazano nam śpiewać na apelu, to śpiewaliśmy m.in.:
Stalinowskie jasne słońce,
Opromienia cały świat,
Pozdrowienia śle dziś Polsce,
Cała młodzież Kraju Rad!
Nie pozwalano nam chodzić do kościoła ani nosić medalików. W sali lekcyjnej zamiast krzyża wisiał portret Lenina. W drugiej klasie obowiązywały półroczne praktyki zawodowe w PGR albo spółdzielniach produkcyjnych. Ja z koleżanką zostałyśmy skierowane do Spółdzielni Produkcyjnej Szychowice nad Bugiem w powiecie hrubieszowskim.
Jako 17-letnie dziewczyny byłyśmy pełne obaw jak odnajdziemy się w nowym środowisku. Po przybyciu na miejsce naszym oczom ukazały się niekończące się łany zbóż. Pośrodku gospodarstw był park, a w nim pasieka, dalej budynki gospodarcze, a po obu stronach drogi jednakowe domki z czerwonej cegły, w których mieszkali pracownicy spółdzielni. Codziennie rano brygadzista ogłaszał przez głośniki (zwane również „kołchoźnikami”), które były w każdym domu, do jakiej pracy każdy ma się stawić danego dnia. Nie było tam żadnych rozrywek. Do najbliższej drogi dzieliły nas trzy kilometry, natomiast do pociągu osiemnaście. Jednak jakoś udało nam się wytrwać do końca.
Chociaż były to czasy rygorystyczne, to młodzież była aktywna i radosna. Często wspominam tamte szkolne chwile, gdzie co sobota chodziliśmy na potańcówki w świetlicy, muzyka była odtwarzana z adaptera, a z płyt płynęły piękne melodie. Doskonale pamiętam 10-dniową wycieczkę po maturze, od gór po morze, na którą pojechaliśmy pociągiem. Nie było wtedy autokarów. Zwiedziliśmy Kraków, Wieliczkę, Zakopane, a później pociągiem pojechaliśmy nad Bałtyk. Byliśmy w Sopocie, Gdańsku, Wrzeszczu oraz Oliwie. Największą atrakcją był lot samolotem z Gdańska do Warszawy, co w tamtych czasach było czymś niesamowicie wyjątkowym.
Po ukończeniu szkoły dyrekcja kierowała absolwentów z nakazem pracy do PGR lub spółdzielni produkcyjnej do różnych zakątków Polski. Ja zostałam skierowana na zachodnie tereny kraju. Moja mama rozpaczała z tego powodu. Zastanawiała się, jak ja sobie poradzę. Wtedy jedna ze znajomych powiedziała mi, iż departament kadr przy ministerstwie rolnictwa może zmienić nakaz pracy. Niewiele się zastanawiając wsiadłam do pociągu i pojechałam do Warszawy, jednak ustnie, bez żadnego pisma, nie dało się nic załatwić. Po przyjeździe napisałam podanie z prośbą o zmianę miejsca nakazu i o dziwo pozwolono mi pracować w województwie lubelskim. W taki sposób zostałam pracownikiem GSSCh w Niedrzwicy Dużej, gdzie przepracowałam do emerytury.
Rolnicze Spółdzielnie Produkcyjne
W latach pięćdziesiątych rolników nakłaniano, by oddali ziemię do spółdzielni produkcyjnej. Taką placówkę założono również m.in. we wsi Krebsówka przez członków PZPR. Dużo było przy tym płaczów i awantur – każdy bronił swojego kawałka ziemi. Kobiety kładły się przed traktorami, by nie pozwolić rozorać miedzy. Mimo to spółdzielnia powstała, jednak tylko z gruntów założycieli.
Czasy PRL
W latach 1958-1970 nastąpił przełom polskiej gospodarki. W tym czasie powstało wiele organizacji, które służyły rolnikom. Były to kółka rolnicze, Państwowe Ośrodki Maszynowe oraz koła gospodyń wiejskich. Rolnik od tej pory mógł korzystać z maszyn rolniczych, których właścicielami były wspomniane organizacje. Koła gospodyń organizowały różne kursy dla kobiet, takie jak gotowanie, pieczenie oraz szycie. Wtedy w gospodarstwach domowych nie było pralek – wypożyczano je z „nowoczesnej gospodyni”. Dodatkowo wydawane były czasopisma dla kobiet, m.in. „Nowa Wieś”, „Gospodyni”, „Przyjaciółka”. To były czasy chłoporobotników. Każdy mógł pracować poza rolnictwem. Wprowadzono kontraktację zbóż, żywca i innych płodów rolnych. Rolnik mógł sprzedać wówczas wszystko – od jajka po makulaturę. Stworzono także emerytury dla rolników – chłopi mogli przekazać ziemię dzieciom lub na państwo w zamian za emeryturę. Młodzież jednak zaczęła emigrować do miasta, a polska wieś opustoszała, przez co małe gospodarstwa zaczęły podupadać.
Janina Kot w pracy – w biurze GSSCh w Niedrzwicy Dużej. Liczy na liczydłach.
Młodzież szkolna z Technikum Rolniczo-Pszczelarskiego w Pszczelej Woli, na zdjęciu widać charakterystyczne nakrycia głowy. Czapki były w kolorze zielonym.
Zdjęcie zespołu szkolnego z Technikum Rolniczo-Pszczelarskiego w Pszczelej Woli. Druga z lewej – Janina Kot.
Lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte pamiętam jako kryzysowe, gdzie nagle wszystkiego zaczęło brakować. Nastąpiły podwyżki cen na artykuły spożywcze, przez co ludzie strajkowali. Materiały budowlane były na przydział. Aby kupić węgiel lub jakiś mebel trzeba było zapisać się na listę i czekać pod sklepem. Pamiętam taką sytuację, że z moim 19-letnim synem staliśmy w kolejce przez całą noc, tu w Niedrzwicy, żeby kupić wersalkę. Martwiłam się, że dla nas nie wystarczy, bo ludzi było bardzo dużo po różne meble, a wersalki tylko cztery. Ale jakoś udało nam się kupić. Nieraz przecież było tak, że ktoś stał i nie kupił nic, a później trzeba było czekać na następną okazję, z kolejnej dostawy. Ludzie musieli długo czekać w tych kolejkach, dlatego często stali na zmianę. A podczas czekania zdarzały się nawet i różne awantury, nieraz ktoś bardziej się przepchnął w kolejce i atmosfera robiła się nerwowa.
Rolnictwo po 1989 roku
W 1989 roku nastąpił upadek systemu socjalistycznego w Polsce. Znów zapanował chaos w gospodarce. Rolnicy nie mieli gdzie sprzedać swoich produktów, a ziemia traciła na wartości. Gospodarstwa rolne zaczęły podupadać. W całym kraju następowała prywatyzacja przedsiębiorstw. Wszystko to spowodowało ogromne bezrobocie i ludzie w latach dziewięćdziesiątych zaczęli szukać pracy za granicą. Wielu z nich postanowiło tam pozostać.
W 2004 roku Polska wstąpiła do Unii Europejskiej. Zaczęto doceniać rolników, którzy otrzymywali od teraz dotacje na zakup ziemi, maszyn i modernizację gospodarstwa. Właściciele małych majątków oddawali swoje ziemie w dzierżawę. Dzięki unijnym dotacjom powstało wiele dróg, mostów, a polska wieś wypiękniała.
Rolnicy w sędziwym wieku wspominają ciężkie czasy, gdzie ziemię orało się koniem, zboże kosiło kosą, ziemniaki kopało motyką, a wszędzie chodziło się pieszo.
Jak zmieni się świat
za następne sto lat?
Tego dziś nie wiemy,
Ale szkoda, że tych czasów nie dożyjemy.
Janina Kot z d. Kmieć