Marianna Barbara Klimek urodziła się 3 kwietnia 1940 roku w Krężnicy Jarej. Wiersze pisze od wczesnej młodości. Zawsze szuka wokół siebie piękna, dostrzega je tam, gdzie inni go nie widzą. Zachwyca ją otaczający świat: przyroda i ludzie. Porusza ją i fascynuje nie tylko to, co wielkie i potężne, ale także to, co delikatne, drobne i kruche. Jest osobą wrażliwą i silnie przeżywającą emocje. Jak wszyscy, których młodość przypadła na czasy powojenne, jest przez nie ukształtowana, przyzwyczajona do ciężkiej pracy i życiowych zmagań, wymagająca przede wszystkim od siebie, nieoczekująca od życia niczego za darmo... Pisze, gdy jest szczęśliwa i gdy cierpi. Pisze dla ludzi, których kocha, lubi i dla tych, których los poruszył jej serce, choć nie byli jej bliscy. Często jej wiersze są jak modlitwa, w wielu wracają wspomnienia miejsc, ludzi, zdarzeń...
Życie tam
Jesienna szaruga
nad grobami płacze.
Smukła jeszcze w liściach
rozmodlona brzoza.
Krzyże...
jak ręce wyciągnięte
dotykać się zdają.
Cicho...
smutno...
Ognik znicza
rozjaśnia ciemność
i ku nieba patrzy
nadzieja tam
życie tam.
Z liści obnażone
Z liści obnażone,
drzewa smutne.
Wiatr zerwał
resztki ich
odzienia.
Zawstydzone stoją
i od deszczu płaczą.
Mgła czasem z litości
szczelnie ich otuli
i modlitwy odmawia
za pokutujących.
W szumie liści
W szumie liści
muzyka gra,
Wystukujemy
stopami akordy.
Modlitwą
karminy dusze.
Dni listopadowe
szarugą,
winy ich zmywają.
Leśna cisza
Cisza leśna
balsam
koi rany duszy.
Jak kartki z kalendarza
liście do nóg
mi spadają
wszystkie otaczam
miłością.
Jutro
Jutro nam zjawia się jasne,
jutro już inny będzie świat.
Jutro przyniesie nadzieję,
jutro też kochać będziemy.
Jutro już zacznę inaczej żyć,
jutro to jutro.
A jutro to dziś.
Niemy krzyk
Niemy krzyk dał się słyszeć.
Podążam za tym echem.
Wiatr o skały rozbił jego kształt.
Ptaki niebieskie zebrały okruchy.
Promyk świecy
Promyk świecy jak łuna grzeje,
W skostniałe chwytasz ręce.
I rozdajesz miłość.
Przedwiośnie
Z zarania zmierzchu,
z tchnienia poranka.
W milczeniu prawie,
a w majestacie.
Bez szaty a w mgły odzieniu,
z wyobraźni widnokręgu
oddechu lasu.
Z pół otwartej powieki,
jak łza spływa potokiem roztopów.
Dniem skrada się nadzieja,
a przepada nocą.
Kotką dziką oko cieszy.
Wierzby na złoto wymaluje,
i o grudę okaleczy stopę.
Nadzieję w ciepłym oddechu słońca,
i tka marzenia na krosnach
Wiosna.
Ty moja jesieni
Ty moja jesieni
Ledwie odeszłaś
już tęsknię za tobą
i kocham goręcej
Na obczyznę wygnana
z trudem zbierałaś
swe zniszczone szaty
ni blasku ni koloru.
W łachmanie zostałaś
wędrowałaś polami
widziałam.
Smutna i zgarbiona.
Wiatr porwał ci zapaskę
szyta złotą nicią
i kwiaty z chusty
pogubiłaś w drodze.
Biedna i nieszczęśliwa.
I właśnie taką kocham,
nad mogiłami płaczącą
wiatrem szarpaną
w jarze łkającą.
Zjawą we mgle
z liśćmi tańczącą w chmurach.
Bogactwem swoim
nasyciłaś nasze szaty strojne.
Chojnie rozdawałaś wszystko
a co złota bursztynów
korali rubinów rozdałaś
ty moja szczodra
ty moja miłości
ty moja jesieni.
Zwada
Pióro do ręki
wzięłam jak sobie
o pisaniu nie myślałam
wcale
Tylko na kartkę
pchały się litery
aby je równo ustawić
Skłócone towarzystwo
parło coraz mocniej
A każda w pierwszym
rzędzie stać chciała,
i mowy nie było
by zakończyć zwadę.
Pióro podsycało,
skłócało litery
błędy robiło
i kleksy.
Kropka na końcu
butnie oznajmiła.
Kartka się skończyła.
Niedługo
Niedługo tęsknić
za lasem nie będę.
Kłaniać się chmurom
w południe nie będę.
Miedze polne ostaną
bez zachwytu mego.
Las przeznaczenia
bez moich oczu
sam przemierzy pola.
A głazy zatęsknią
do kaprysów moich.
Wspomnienie
Kiedyś tutaj pisałam,
rymy częstochowskie
i zapachem konwalii,
zwrotki swe kropiłam.
Na miłość czekałam,
odurzona majem.
Dziś drzewa wyrosły,
konwalie przekwitły,
marzenia wyblakły.
Nie pamiętam
Zapomniałam
Zapomniałam
słów miłosnych,
słodkie chwile
Oczu blasku
pożądania.
Zapomniałam
Zapomniałam
rąk gorących
i przytuleń
pocałunków,
tęsknot nocy.
Zapomniałam
Zapomniałam
o zapachu
Twoich ubrań
dobrych perfum
i tytoniu.
Zapomniałam
Zapomniałam
nie pamiętam,
zapomniałam.
Kroki
W oddali słychać,
kroki utajone.
Stąpanie ciepłe,
i bose niepewne.
Niezgrabnym szeptem
do ucha się skrada.
Chłodzi skroń
znękaną.
Głaszcze oddechem
włosy potargane,
muska delikatnie
to zwiewna odchodzi
powraca uparcie
nierozłączna zawsze
myśl.
Lato
Nieśmiało i cicho
kłania się lato
kłosami.
Na wietrze trawy
szepczą coś do ucha.
I ciężkie chmury
na lipcowym niebie.
Chłodu lekki powiew
liże moje skronie
i ta melancholia.
Czyżby lato
chyliło czoła
jesieni.
Płaczesz ty niebo
Płaczesz ty niebo
o żałośnie płaczesz.
Nad polami,
brzemiennymi
w chleb.
Nad rękami
strudzonymi
od pługa.
I nad karkiem
zgiętym gospodarza
roli.
Nad ułomnościami
naszymi
co się pozbyć
trudno.
Płaczesz ty niebo
o żałośnie płaczesz.
W zaciszu
W zaciszu błądzi
myśl moja strapiona.
Na cudowności świata
moje oko patrzy.
Takom szczęśliwa,
że dla Ciebie żyję.
A ty mi pod nogi
ścielesz mchu dywany.
Oczami nieustannie
modlę się do Ciebie,
prosząc o kącik
w wiekuistej chwale.
Błądzenie
Na łące otwieram
myśli swe sędziwe,
które daleko lecą
w zaświaty
i trafić nie mogą,
gdzie serce je nosi.
Odnajdują się w końcu
w cieniu kolegiaty.
To znów po pustyni
błądzą nieustannie
na głowie zawite
cudaczne turbany
nie znajdując oazy
zostają kurhany.
Prośba
Miłości pragnę
cnoty i pokory
ducha spokoju
wiary i mądrości.
Światłości ducha
zrozumienia innych
i modlitwy zmarłych.
Żyjących o przebaczenie
Też pokornie
proszę.
Na dumki
Na dumki
na dumki
w zacisze ostoje.
Gdzie myśli w spokoju
do szuflad się kładą,
a wzrok rozbiegany
liść żółty zatrzyma.
Gdzie mchy kobiercami
leżą usłane.
A cisza aż boli
i huczy wodospadem
sekund.
Zawiedź mnie daleko...
Zawiedź mnie daleko
myśl ma płocha,
dumna
w krainę dobroci
i raju miłości.
By garściami rozdawać
miłosierne czyny,
samemu stać się chlebem
i pacierzem,
a wszyscy niech powiedzą
Amen.
Tyle piękności
A gdzież byś
ty znalazł
tyle piękności.
A gdzież byś
swe oczy
nasycił cudami
i duszę napoił
łzami poranka
jak nie tu
wśród liści
i ciszy jesieni.
W pogoni
W pogoni za wiatrem
myśli pogubiłam.
Z pajęczej przędzy
wiłam na skroń azyl.
I ciągle pomykam
jak drżąca osika,
wiatrem wspomagana.
I dłonie splecione
zimne i gorące
i słońce.
Gdyby nie ono
co ranek mi wschodzi,
zachodzi wieczorem
i w lesie się kryje.
I sen mi zabiera
w zadumie pogrąża
ja zdążam
do celu,
do celu
miłości ,
wieczności.
Spotkanie
Z dalekiej młodości
przyszły wspomnienia
niepewne
i krótko splątane
źrenice.
I ciepłe twe słowa,
a może gorące
jak zawsze prawdziwe
i szczere do bólu,
a ręce w podzięce
ustami okryte
i słowa milczenia
niepewne
i zwiewne.
Październik
A złoć się złoć się
ty październiku
dookoła maluj,
a dokładnie – proszę.
O cudowności mojej jesieni
przepychu złota
liści i kasztanów.
Bursztynowe klejnoty
wśród sosen zieleni.
Jarzębiny dorodne
od kolorów ciężkie.
Dęby porudziałe
w swoim majestacie
Jesiony już nagie
a w liściach ich
tarzam myśli swe i oczy.
Brzozy chcą przygarnąć
wszystko dookoła
nitkami balują
złotem i zielenią.
Wszystko się kołysze
plącze i przewala.
Wiatr miesza kolory
i ciska do wody.
Mój lesie
Szumisz szumisz
ty mój lesie...
dniem i nocą
tyś jednaki.
Chyba że ci
spokój błogi
rozwydrzony
wiatr pozrywa.
Szumisz szumisz
ty mój lesie...
modły niesiesz
ku niebiosom
me westchnienia
i tęsknoty.
Ty balsamie
duszy mojej
ty otarcie
moich łez
szumisz szumisz
ty mój lesie...
Na skrzypeczkach
Zaplątany wiatr
w szuwarach
na skrzypeczkach
cicho gra.
Liliom wodnym
w torfowiskach
śle miłosne
serenady.
Olchy zgodnie
dyrygują.
Trawa sucha
rzeka szumi...
a w szuwarach
na skrzypeczkach
wiatr miłośnie gra.
Ślub
Zakochany jawor
w złote liście
strojny,
posłał szaty
z rana,
do przepięknej panny.
Na ślub sprosił ptaki,
by uświetnić gody.
Jarzębina w przepychu
w szkarłacie i złocie,
pocałunki przesyła,
do ślubu gotowa.
Welon z mgły upina,
pracowita sójka
z rumieńcem korali
wyciąga rączęta.
Wiatr im śluby dawał,
nucił Mendelsona.
Tak to było w jarze
widziałam, widziałam
jak znikali w mgle.
Zima
Powolutku z nieba
pada...
śnieg biały
milusieńki.
I otula świerki
wzniosłe.
Chwasty w rowach
i krzewinki.
Z całowane
wszystko społem.
Tym jednakim
miękkim puchem.
Matka ziemia
śpi spokojnie,
a płateczki
kołysankę
nucą jej.