Alicja Borowiecka urodziła się w 1933 r. w Krężnicy Jarej. Dzieciństwo spędziła w Lublinie. Przedwojenne, beztroskie lata wkrótce zmieniły się w wojenny koszmar. Rodzina Alicji mieszkała bowiem w dzielnicy Kośminek, nieopodal obozu na Majdanku. Wspomnienia ówczesnych lęków, wzajemnego wspierania się całkiem obcych ludzi i siła instynktu przetrwania pozostawiły trwały świat w jej osobowości. Zakończenie wojny nie przyniosło rodzinie spokoju ani poczucia bezpieczeństwa. Kilkunastoletnia wówczas Alicja długie godziny spędzała w kolejkach przed więzieniem na lubelskim Zamku, aby dostarczyć paczkę dla swojego brata – żołnierza AK. Budowanie nowego życia to przede wszystkim edukacja – Liceum Sióstr Kanoniczek, gdzie zdała maturę, oraz studium nauczycielskie w Lublinie.
Start w dorosłość to powrót do Krężnicy Jarej. Tam po wojnie, poszukując spokoju, osiadła jej rodzina. Odtąd wszystko, co najważniejsze, związane jest z Krężnicą Jarą. Praca nauczycielki w miejscowej szkole, wykonywana przez długie lata, z pasją i niemałą satysfakcją. W Krężnicy spotkała miłość – tę na całe życie. Z ukochanym mężem Bogdanem stworzyła szczęśliwą rodzinę, zbudowała rodzinny Dom. Wychowała 5 dzieci, doczekała się 13 wnuków i 9 prawnuków.
Zbierane przez lata emocje, przemyślenia i radości zaczęła utrwalać w formie lapidarnych i przejrzystych wierszy – osobistych, intymnych, prostych i optymistycznych. Bo czyż nie jest optymistyczne rozpoczęcie twórczości poetyckiej w wieku lat siedemdziesięciu? Nigdy nie jest za późno by wyjść z sercem do ludzi.
Dlaczego bliski tak bardzo daleki?
Często ktoś bliski-
lecz bardzo daleki,
stworzył barierę
nie do przekroczenia
i mówi tak wiele-
za sprawą milczenia.
Ciężko wołać w próżnię
i nie słyszeć echa,
uśmiechać się do pustki,
która wieje chłodem-
zamiast ciepłych dłoni
spotykać się z lodem.
Dawniej było inaczej,
ale coś się stało -
czegoś było za dużo,
a czegoś za mało.
Godzinki
W majowy poranek niedzielny
niewidzialny kościelny
zapala miliony świeczek
na kasztanach-
już skowrończa sygnaturka
dźwięczy nad zieloną doliną-
i już w niebo płyną
melodyjne godzinki
szarego, małego słowika-
akompaniuje mu
brzęcząca muzyka pszczela-
zdolnego ma dyrygenta
ta niewielka kapela-
pobliska rzeczka
też pamięta swe nutki-
jej szmer cichutki
jak refren godzinek
szepcze nieustannie-
chwała niechaj będzie
Przenajświętszy Panie!
Jubileusz 10 maja 2008 r.
Wystrzelił szampan z hukiem -
w kieliszkach biała pianka,
gromko zabrzmiało ,,sto lat”
i – zjawia się niespodzianka.
Piękne róże w koszu,
złocisto-herbaciane,
takie radosne chwile
są niezapomniane.
Już ręce jubilatów
unoszą w górę kwiaty,
tę wyjątkową chwilę
przeniosą aparaty
do rodzinnego albumu,
także do komputera -
tak przeszła do historii
wspólnie przeżyta era.
Zapytasz, młody człowieku:
jak przeżyć razem pół wieku?
Odpowiem słowami Biblii -
najprościej:
,,Jeden drugiego
brzemiona noście”.
List do Nieba
Na białej chmurze
piszę list do Nieba,
bo mi koniecznie
pomocy potrzeba.
Całe życie jestem
targana burzami,
a teraz walnęła mnie -
,,fala tsunami”.
Wiecznie się boję,
ciągle uciekam,
kogoś wyglądam
i na coś czekam.
Nie znoszę lęku,
co mózg przewierca,
i szalonego
łomotu serca.
I pewnie nikt mi
w tym nie pomoże,
liczę jedynie -
na Ciebie, Boże.
Macierzyństwo
Inaczej jest być matką,
inaczej rolę matki grać -
to bardzo ważne,
by umieć dziecku miłość dać.
,,Ja Cię urodziłam,
ja Cię wychowuję” -
macierzyństwo
nie tak się realizuje.
Jest subtelna granica,
kiedy być, a kiedy znikać -
kiedy mocniej uderzać,
a kiedy leciutko dotykać.
Nie studia decydują,
aby wiele umieć,
często trzeba dorosnąć,
by lepiej zrozumieć.
Moja ,,poezja”
Kiedy kamień na sercu-
i łza pod powieką piecze,
gdy smutek jak czarny welon
cichutko za mną się wlecze,
dobrze, że jest poezja-
koi jak piękna muzyka,
jak genialny wirtuoz
strun mojej duszy dotyka.
Nie zawsze nuta radosna
jak pszczeli brzęk na lipie,
czasem lodowym gradem
w upalny dzień posypie.
Ale jest... ciągle ze mną,
ucieczka od starości,
czasem przyniesie spokój
i odrobinę radości.
(Stary człowiek jak dziecko-
zabawki potrzebuje,
ja mam swoją ,,poezję”,
ot, tak sobie rymuję).
Mój Dom
Dom to nie tylko
chata pod strzechą,
mała izdebka
i kromka chleba,
Dom to uczucie
ciepłe, matczyne,
jak światło dnia
i jak dar nieba.
Już dawno zgasła
lampa naftowa,
w starym żelazku
wystygła dusza.
Domie rodzinny,
niezapomniany,
jesteś w mym sercu
i ciągle wzruszasz.
Jak mgły poranne
płyną wspomnienia...
zapach maciejki
i lipy cień,
może przyniosą
sny kolorowe,
rozjaśnią życia
kolejny dzień.
Mój testament
Nie mam nic w portfelu
i puste kieszenie-
obrączka na palcu,
lecz złoto nie w cenie.
Czym mam obdarować
dzieci i wnuczęta -
zawsze byłam goła,
odkąd pamiętam.
A teraz na starość,
gdy przybywa biedy,
nie zostanie po mnie
nawet małej schedy.
Zawsze chciałam dawać,
chociaż nic nie miałam,
ale ja od losu
zbyt dużo dostałam.
Pewnie z Wami tutaj
długo nie zabawię,
uczynki zabiorę,
wspomnienia zostawię.
Moi ukochani,
tak bardzo bym chciała,
byście pomyśleli:
,,Żyła, jak umiała”.
Obecność
Wystarczy rankiem
pić razem herbatę
i tak zaspokajać
potrzebę bliskości -
i niepotrzebne
są żadne słowa,
gdy prawda o sobie
jest nicią łączności.
Gdy razem można
popatrzeć w gwiazdy,
to trudna chwila
staje się łatwa -
splecione dłonie
skierować w górę
i wspólnie chwytać
promienie światła.
Para nie do tej pary
Dlaczego często
tak się dzieje,
że życie we dwoje
kuleje?
Na pozór
wszystko w porządku,
właściwe wszystkie wymiary,
a jednak się okazuje,
że para nie do tej pary.
Bo jeśli włożysz na nogi
dwa buty lewe
lub dwa buty prawe,
taniec nie pójdzie gładko,
zepsujesz całą zabawę.
A w życiu we dwoje
jak w tańcu,
rytm ważny
i dobre buty, mój drogi,
bo jeśli czegoś zabraknie,
bolą nie tylko nogi.
Przemijanie
Żegnam się z życiem
pomalutku,
bez niepokoju
i bez smutku.
I w miarę
jak mijają lata,
zmienia się wciąż
widzenie Świata.
Spoglądam z wiarą
i nadzieją
tam, gdzie cierpienia
nie istnieją,
poza ziemskiego
bytu kres,
gdzie nie ma bólu
ani łez.
Śliwa
Przed naszym oknem
śliwa cieszy oko,
wznosząc ramiona
ku jasnym obłokom.
Razem z nami czeka
na ciepłe promienie,
na perełki deszczu
i na wiosny tchnienie.
Maj – profesjonalny
stylista od mody,
stroi ją w przepiękną
suknię panny młodej,
całą obsypaną
białymi kwiatami,
przetykaną słońca
złotymi nitkami.
A kiedy białe kwiatki
ciepły wiatr rozwieje
na smaczne owoce
mamy już nadzieję,
słodkie, soczyste,
słońcem napełnione,
lśniącą, atłasową
skórką otulone.
Lubię patrzeć,
jak Marcin gałęzie przygina,
a Marysia zrywa
śliwki granatowe-
i delektując się, mówi:
,,Pycha, bardzo zdrowe!”.
Ukryte skarby
Taka teraz moda
we współczesnym świecie,
że ludzie namiętnie
trwają w Internecie.
Ja chętnie myślami
w przeszłości przebywam,
to, co było kiedyś,
na nowo odkrywam.
Były jasne chwile,
kolorowe światy -
lubię dziś ożywiać
zasuszone kwiaty.
A kiedy powraca
melodia radosna,
to jakby jesienią
zjawiła się wiosna.
Jak dobrze móc skarby
wyjmować z ukrycia
i czerpać z nich siłę
do dalszego życia.
Wieczorna cisza
Jedną nogą już jestem
za Progiem,
ale rękami mocno trzymam się
życia
i chociaż bliskie spotkanie
z Bogiem,
ta krótka droga trudna
do przebycia.
Lubię oglądać zachody słońca,
świetliste barwy u schyłku nieba
i to jest właśnie ten czas
wieczorny,
kiedy najbardziej
ciszy potrzeba.
Już pewnie więcej nic nie napiszę,
wszystko zostało wypowiedziane,
czuję już w sobie pustkę i ciszę,
szare komórki pozamykane.
A może przyjdzie jaśniejsza chwila-
muza przywróci różdżką natchnienie
dobrze jest czekać na uśmiech losu,
dobrze mieć nawet małe marzenie.