Gospodarowanie na wsi: wczoraj i dziś
na przykładzie jednego gospodarstwa rolnego z Niedrzwicy Dużej
Kopanie ziemniaków w okresie międzywojennym w Niedrzwicy Kościelnej
Mieszkańcem Niedrzwicy Dużej jestem od 10 lat, ale miejscowość tę poznałem w 1969 roku, gdy przyjechałem tu po raz pierwszy. Wtedy to, po zdaniu matury, przyjechałem z powiatu kraśnickiego do Lublina, do mojej pierwszej pracy, gdzie poznałem dziewczynę z Niedrzwicy, która później została moją narzeczoną, także żoną. Z tego powodu często gościłem w Niedrzwicy Dużej. Rodzice mojej narzeczonej byli rolnikami, a ja również pochodzę z rodziny chłopskiej, to było mi łatwiej porównać tutejsze sposoby gospodarowania na roli. Przyszli teściowie gospodarowali tradycyjnie. Posiadali placówkę, na której znajdował się duży, jeszcze przedwojenny dom mieszkalny, kryty blachą, z czterema izbami mieszkalnymi bez wody i łazienki. Wtedy jeszcze wieś nie posiadała takich udogodnień, a wodę czerpało się wiadrami ze stosunkowo płytkiej studni obok domu. W obejściu była jeszcze drewniana, pod eternitem, stodoła, wybudowana już pewnie po wojnie oraz stara, z drewnianych bali obora kryta strzechą. W oborze stał koń, dwie krowy, kilka tuczników, ze dwadzieścia kur oraz... zadomowiło się tu pokaźne stadko szczurów. Pamiętam, jak raz pomagałem teściowi przy wyrzucaniu widłami po zimie może półmetrowej grubości warstwy obornika z obory na zewnątrz, to pod drewnianymi żłobami dla krów zaroiło się od szczurów. Wtedy wieś była w dużym stopniu samowystarczalna. Gospodarstwo posiadało ok. 7 hektarów ziemi ornej, z tego 2 hektary w latach siedemdziesiątych XX wieku zostało przejęte za ok. 88 tys. ówczesnych złotych przez państwo pod budowę piekarni GS w Niedrzwicy. Piekarnia ta funkcjonuje w tym miejscu do dziś. W tamtych czasach regułą gospodarowania było przetransportowanie konnym wozem – furmanką – wszystkich plonów z pola, za wyjątkiem może buraków cukrowych – do domu. Zboże składowało się w stodole, a potem organizowało młockę przy użyciu małej młockarni, napędzanej silnikiem elektrycznym /tak było wtedy u teścia/ albo silnikiem spalinowym w przypadku braku dostępu do prądu elektrycznego. Bywało też, że gospodarz zimą w stodole młócił snopy zboża cepami. Stąd każde gospodarstwo miało stodołę. Nie do pomyślenia było również, by nie było obory, często obórki, w której znajdowały się dwie, może trzy dojne krowy mleczne, często cielak oraz obowiązkowo koń. Również w oborze był chlew z dwoma bądź więcej świniakami. Musiało też być stadko kur, często gęsi, rzadziej kaczek. Spotykało się też po gospodarstwach indyki.
W latach siedemdziesiątych XX wieku /w czasach Gierka/ teściowie wybudowali dużą, murowaną oborę na kilka – może 10 krów – a starą rozebrali budując w tym miejscu mały, murowany budynek, który służył w części jako kurnik i jako stajnia dla konia. W gospodarstwie było ciągle wiele pracy dla dwóch dorosłych osób, a często również wykorzystywany do pracy dzieci. Trzeba było nakarmić co najmniej dwukrotnie w ciągu dnia inwentarz żywy np. świnie gotowanymi w parniku ziemniakami, również domowe ptactwo, krowy karmiono kiszonkami i sieczką bądź słomą, a konia ziarnem, ziemniakami i sianem. Dochodziło jeszcze dwukrotne w ciągu dnia dojenie krów i przerób mleka. Również w polu było dużo pracy, bo oprócz siewu i zbioru plonów trzeba było walczyć ręcznie gracką z wszędobylskimi chwastami, bo wtedy nikt chemii na taką skalę jak obecnie nie stosował, z wyjątkiem oprysków bądź opyleń DDT ziemniaków przeciw stonce ziemniaczanej. Z tego powodu w sezonie prac polowych na polach było rojno od ludzi i koni.
Baza GS i Piekarnia
Obecnie żyjemy w innych czasach. Jest druga dekada XXI wieku. Nigdzie na polach nie widać koni, a na drogach nie ma furmanek. Gdy na ulicy pojawi się koń w zaprzęgu to wywołuje zdziwienie swoją obecnością, jakby pojawił się z innej planety. Wszędzie na polach pracują traktory, często z pięcioskibowymi pługami i różnymi specjalistycznymi urządzeniami oraz różnego rodzaju kombajny. Stosuje się powszechnie opryski przeciw chwastom. Zmieniła się na wsi filozofia gospodarowania. Nikt nie wozi plonów do gospodarstwa, do stodoły, a ziarno zbóż z pola bezpośrednio transportuje się do elewatorów. Nikt również nie hoduje 2-3 sztuk świń czy krów. Jedyna chlewnia na kilkadziesiąt sztuk tuczników znajduje się na obrzeżach Niedrzwicy przy ul. Spółdzielczej, co łatwo zauważyć po zapachu jadąc rowerem.
Siedlisko teściów istnieje nadal, ale nie ma tu żadnych zwierząt, gdyż murowana obora to obecnie obszerny 200-metrowy dom mieszkalny z łazienką, zaś mała murowana stajnia stała się domkiem letniskowym. Natomiast stodoła pełni obecnie funkcję rupieciarni. Tylko dom mieszkalny – chałupa – nie zmienił swojego przeznaczenia i może służyć obecnie również za skansen.
To paradoks, że pomimo współczesnych wygód i nowoczesności, mimo woli tęsknimy jednak trochę do tych starych, minionych, dobrych, choć trudnych czasów.
Zenon Stępień