Do szewskiej pasji trudno go doprowadzić, a bez butów nie chodzi
„Drewniaczek” znajduje się w Niedrzwicy Dużej od 1999 roku. W środku znaleźć można – oprócz kopyt - także maszyny do szycia, obcęgi, szlifierki, śrubki, fleczki... Pomimo lokalizacji przy dość ruchliwej ulicy, panuje tu błogi spokój, słychać niemal wyłącznie tykanie zegara. Zanim stworzono to miejsce, przez wiele lat okoliczni mieszkańcy przychodzili naprawiać buty do szewca na Zalesiu. Edward Drewniak ma 89 lat i wciąż z zamiłowaniem wykonuje swój zawód. Jest jedynym szewcem na terenie gminy.
Początki
Swoje pierwsze kroki w zawodzie Edward Drewniak stawiał pod okiem stryja, który prowadził zakład szewski w latach powojennych w Niedrzwicy Dużej. Najpierw przyglądał się jego pracy, później spróbował własnych sił, aż w końcu miał możliwość pomagania. Miałem 18 lat gdy po raz pierwszy trzymałem narzędzia szewskie. Drobiazgi takie robiłem. Stryj robił buty, maszynę miał i szył. A ja lubiłem obserwować trochę. Jak się nie chodziło do szkoły, to się chodziło pomagać. W 1953 roku, kiedy poszedłem do wojska, to już oficerki robiłem dla ludzi. Miałem wtedy 21 lat i w książeczce wojskowej zapisano mi jako zawód – szewc.
Po powrocie z wojska, w końcu 1954 roku, przyszedł czas aby zacząć zarabiać na własne utrzymanie. Czasy były takie, jakie były. I po prostu z tego żyłem, a nie z hektara... Kiedyś moda była buty robić, ludzie dużo robili. A w Niedrzwicy, czy w okolicy, było jeszcze kilku szewców.
Do końca 1957 roku Edward Drewniak naprawiał buty w swoim domu rodzinnym w Niedrzwicy Dużej, a od 1959 roku pracował już w swoim obecnym domu na Zalesiu w Niedrzwicy Kościelnej. Do lat 70-tych cholewki musiał wozić do kamasznika, żeby szyć je na maszynie. W 1975 roku kupił już swoją, dzięki czemu wszystko mógł robić na miejscu, u siebie. Ta maszyna służy mu do dzisiaj. Zakład szewski w domu na Zalesiu funkcjonował do 1999 roku – wtedy został przeniesiony do Niedrzwicy Dużej, do obecnego miejsca. Rodzina pana Edwarda składa serdeczne podziękowania dla GS „SCH” w Niedrzwicy Dużej za życzliwą współpracę i wynajęcie lokalu pod Zakład Szewski.
Na bieżąco z modą
Szewc jest również projektantem. Dzięki temu obserwuje zmieniającą się modę i musi śledzić obowiązujące w danym czasie trendy. Buty przede wszystkim reperowałem, ale i nowe robiłem. Sam kroiłem, ale wzory były już gotowe. Dla mężczyzn szyłem oficerki, gdy była jeszcze taka moda. Później, w latach 70-siątych mężczyźni zaczęli w krótkich butach chodzić. Nauczyłem się też szyć kozaczki, bo nastały czasy, że tylko damskie buty były do zrobienia. I półbuty się robiło, i różne kamaszki, i szpileczki. Później już przeszedłem na reperację i naprawę butów. I tak jest obecnie.
Buty nie do zdarcia
Do zakładu prowadzonego niegdyś w domu na Zalesiu przyjeżdżali mieszkańcy przede wszystkim z gmin Niedrzwica i Borzechów. Edward Drewniak wspomina, że robił wówczas buty na zamówienie i nadal potrafiłby je zrobić, jednak czasy się zmieniły. Na pytanie, czy były drogie odpowiada: Niedrogie! Tańsze jak w sklepie.
Jakość butów szytych na miarę u szewca jest zupełnie inna niż kupionych z linii produkcyjnej w fabryce. Dawniej podeszwy to były mocne, bo skórzane. I chodzili ludzie, jeszcze do tej pory mają te buty, które ja robiłem. Jedna pani chodziła w nich blisko dwadzieścia lat, kozaczki, takie na filcu. Przyjechała po kolejną parę, zamówiła na zaś, bo w poprzednich jeszcze chodziła. W takich butach chodziło się nie rok czy kilka, ale nawet kilkadziesiąt lat. To były buty „nie do zdarcia”.
Dotychczas pan Edward sam robił buty dla siebie. Aczkolwiek zauważa, że nie zawsze udawały się idealnie dopasowane. Dzisiaj, nawet jeśli kupuje buty, zawsze musi do nich dodać coś od siebie. Te kupiłem, ale ze dwa lata już w nich chodzę. Jak nowe były, to ja sobie zaraz przybiłem podeszwy, bo tamte były śliskie. Wziąłem te zelówki i fleczki, podwyższyłem. A jak się zużyją, to się nowe da. Szewc nie chodzi więc bez butów. Szewc ma nieniszczące się buty, bo – jak sam mówi – jak trzeba to trzeba…
Rowerem do pracy
W zimie pan Edward przyjeżdża do pracy samochodem, z synem. Jednak gdy tylko zrobi się ciepło – otwiera sezon na rower. Uwielbia jeździć rowerem, jak mówi można zawsze przystanąć, z kimś porozmawiać, podziwiać przyrodę i oddychać świeżym powietrzem, zwłaszcza jadąc przez las. Mam dwa rowery w domu i jeżdżę nimi, jak tylko zrobi się cieplej, tzn. na wiosnę i w lecie. Tutaj kiedyś taka ścieżka była wzdłuż torów i bardzo dobrze było wtedy przyjeżdżać. Sąsiadka jak mnie widzi, gdy jadę rowerem, to się dziwi - „jeszcze jeździ rowerem…” A co to przeszkadza?
Sam dojazd do zakładu, praktycznie na terenie jednej miejscowości, nie stanowi problemu, chociaż trzeba pokonać trasę kilku kilometrów. Dla pana Edwarda nie ma jednak nic niemożliwego. Jak mówi „ruch to zdrowie”. Trochę trudniej było dojeżdżać do Lublina po potrzebne materiały. Jednak jeszcze niecałe dziesięć lat temu pan Edward sam kupował sobie wszystkie rzeczy potrzebne do naprawy butów, w Lublinie przy ulicy Lubartowskiej. Rower zostawiałem w Niedrzwicy i jechałem autobusem, to ciężko było… Teraz już bym tego nie zrobił. Skóry miałem, teczkę - wszystko pod pachę i do PKS-u piechotą. A później na rower wziąłem koszyk i przyjechałem to godzina była jedenasta. Nie tak dawno takie czasy były, że jeszcze się chodziło i roboty było masa. A dzisiaj się inaczej zrobiło.
…ludzie czasem nie przychodzą i zapominają o swoich butach
Klienci przynoszą buty do naprawy z prośbą, aby zrobić je jak najszybciej, „na pojutrze”. Pan Edward poświęca czas i swoje materiały, robi to z zamiłowaniem i czeka na odbiór. Zdarza się, że klienci odbierają swoje buty po tygodniu. Zdarza się też, że i po dwóch-czterech latach nikt się nie zjawia. A buty nadal czekają na półkach. Pan Edward wyjmuje po kolei i opowiada: Takie buty reperowałem, zamki się wszyło, to już leży ze cztery lata tutaj. O, tu poklejone były, nikt nie przyjdzie po nie - dwa lata leżą... Te buty robiłem, to przecież skórzane! Nikt nie przyjdzie, ale stoją. Jakbym otworzył tę spiżarkę tam… to tam wszystko jest! Miałbym butów więcej niż tych ciuchów obok. Nie zniechęca się jednak, bo to zajęcie jest jego pasją i nie wyobraża sobie życia bez niej.
A w domu nie można sobie znaleźć miejsca. Jak mam w domu być, to sobie przyjdę i posiedzę tutaj. Żeby ludzie pomogli, żeby przychodzili, to by się utrzymało. Szkoda tego zostawić. Pan Edward cieszy się, gdy tylko usłyszy, że ktoś puka do okienka. Często naprawia buty dosłownie „od ręki”. Na przykład gdy klient zdejmie but i pokaże, że trzeba przybić fleki.
Muzykalny szewc
Za okupacji niemieckiej Edward Drewniak grał na bębenku. Wraz ze swoim starszym bratem Mieczysławem, który grał na akordeonie oraz z kolegami tworzyli zespół do przygrywania na domowych potańcówkach. Na akordeonie pan Edward nauczył się grać później, ale jeszcze przed pobytem w wojsku.
Przyszedł czas, kiedy organista z Niedrzwicy Kościelnej - Jan Pyszniak zaczął organizować chór. Jeszcze przed moim weselem – 1957-8 rok był. Przyszedł do mnie Szuba [Marian Szuba – śpiewał w chórze, członek Zespołu Śpiewaczego z Niedrzwicy Kościelnej] i mówi „przyjdź do nas na organistówkę”. Tutaj na zakręcie, obok kościoła, gdzie teraz ta kapliczka stoi, to stara organistówka była, taka drewniana. Ja nie chciałem iść, ale mnie Szuba wziął. To jeszcze organista Pyszniak mówił, żebym przyszedł do niego to by mnie z nut nauczył grać. Ale nie byłem u niego, bo już nie było czasu później, jak już swoje wesele miałem, swoją robotę, to gdzie tam… Zaniechało się to wszystko. I nie śpiewałem w chórze.
Swój pierwszy instrument kupił w Lublinie. Duży był, piękny włoski akordeon. Ale moment był taki w 1959 roku, że zawiozłem go do Lublina, do komisu - na 1-go Maja. Mieliśmy z żoną zgodzone mieszkanie w Osmolicach, trzeba było coś dołożyć. I za ten akordeon dostałem niecały tysiąc złotych. Odwiedzał później komis, żeby sprawdzić, czy akordeon jeszcze nie został kupiony. Po tygodniu jeszcze nie poszedł jak zaglądałem. A później jakiś pan oglądał go, w tym momencie kiedy ja byłem. I on mówi, że podoba mu się i chciałby kupić. Można było jeszcze wycofać, dopóki nie było sprzedane. A ta właścicielka mówi „przepraszam bardzo, ale teraz nasz jest akordeon”. I zgodziłem się na to, żeby sprzedała. Przy mnie, na moich oczach kupił i wypłacił dziewięć tysięcy. Miałbym pół mieszkania kupionego za ten akordeon!
W późniejszych latach pan Edward kupił sobie kolejny akordeon, który ma do dziś, bo przecież bez niego nie wyobrażał sobie życia. Swoją grą umilał i umila nadal m.in. rodzinne i sąsiedzkie spotkania. Akordeon pielęgnuje jak cenny skarb, to instrument zadbany i mimo upływu lat wyglądający wciąż jak nowy.
Z pokolenia na pokolenie
Szewską pasję w rodzinie Drewniaków zapoczątkował stryj pana Edwarda, ale zafascynował się nią także syn – Krzysztof. Krzysiek to wszystko robi, szyje i projektuje buty. On był w szkole kaletniczej, bo miał do tego dryg. Przyglądał się w domu, robił to i z tego się zaczęło. Jak poszedłem na pierwszą wywiadówkę, to nauczycielka mówiła, że z nim można produkcję robić, a nie uczyć go. Jest bardzo dokładny.
Pan Krzysztof wspomina i opowiada: „Jak tata robił buty to ja prostowałem krzywe gwoździki. Przy zaciąganiu cholewek na kopyto nieraz walnąłem się młotkiem w palec. Kiedyś nie było takich klejów jak teraz i spody do butów przybijało się drewnianymi kołeczkami. Takie ręcznie robione buty były dopieszczone z każdej strony. Z każdej strony opukane młotkiem i wypolerowane pastą. Teraz już liczy się tylko marketing, a buty robione na masową skale są takie jakie są. Jak się rozkleją spody to w środku widać papier zamiast skóry – ma być tanio. Do tego gotowe odlewane podeszwy, które nie przepuszczają powietrza i noga się poci. Ale wszędzie chodzi o cenę w tym świecie. Buty mają być na sezon i nie dłużej.
Krzysztof Drewniak pracuje obecnie w Lublinie jako kaletnik-modelarz w firmie kaletniczej, która w swojej ofercie ma wiele produktów ze skóry, m.in. różnego rodzaju torby i plecaki. Jest to moja główna praca, ale kiedy tylko czas pozwala - pracuję w warsztacie w Niedrzwicy Dużej. Wykonuję tu usługi kaletniczo-naprawcze, tzn. naprawiam buty, torebki, plecaki, suwaki, napy, jak również szyję paski do spodni, portfele, obroże itp.
Dodam też, że rodzicom zawdzięczam to, że wiem skąd się bierze chleb i że trzeba na niego zapracować.
Dominika Lipowska