Informacje na temat Borkowizny są w większości wspomnieniami Edwarda Tokarskiego, przekazanymi przez jego wnuka - Krzysztofa Karczmarczyka.
Okres II wojny światowej
Podczas wojny mój dziadek cały czas był tutaj, na Borkowiźnie. Typowych działań wojennych wówczas nie prowadzono w naszej miejscowości, przynajmniej ja nic nie wiem na ten temat. Podobno kapliczka, która tu stoi powstała jako wotum za to, że nikt nie ucierpiał podczas drugiej wojny światowej. Dziadek nie był partyzantem ani wojskowym, może to też kwestia tego, że miał od urodzenia wadę wzroku, która z wiekiem się pogłębiała. Prawdopodobnie nie nadawałby się do strzelania.
Pracował jednak w tzw. junakach. Budowano kolej w lesie na Borkowiźnie, nasyp istnieje do tej pory, chociaż torowiska nigdy tam nie było. Obecne tory trochę pokrywają się z budowlą z czasów wojny. Po wojnie plany widocznie pozmieniały się i te nasypy nie zostały wykorzystane. Budowali je robotnicy zwerbowani przez Niemców. Dziadek nie wspominał tego okresu jako traumy. Był po prostu jednym z przymusowych pracowników, a nie więźniem czy obozowiczem. Oczywiście robotników nie traktowano na równi z Niemcami, ale wiem, że raczej nie było aż tak źle. Dziadek pracował tam około roku. Słysząc Niemców wyłącznie podczas pracy, siłą rzeczy nauczył się języka niemieckiego. Nauczył się na tyle dobrze, że później pomagał mojej mamie w lekcjach w szkole średniej.
Babcia opowiadała, że Niemcy czasem tutaj się pojawiali. Ci, których widziała, zapamiętani zostali jako normalni ludzie, nie oprawcy. Przychodzili na przykład ogolić się, czy umyć. Babcia nawet mówiła, że byli bardzo czyści, przynosili swoje przybory do golenia, jakieś perfumy itp.
Nie wiadomo mi o tym nic, żeby ktokolwiek w okolicy specjalnie ucierpiał. Również partyzanckie działania na Borkowiźnie były niewielkie.
Budowa drogi
Według opowieści dziadka, zanim wybudowano obecną drogę na Borkowiźnie, przemieszczanie się tędy nie należało do najłatwiejszych. Droga umiejscowiona była wówczas jakby w wąwozie, było trochę inne ukształtowanie terenu. Cała woda z opadów i błoto stawały się dla mieszkańców katorgą, nie można było niczym przejechać. Wozy drabiniaste broczyły w błocie do połowy koła. Konie nie dawały rady, a idąc piechotą można było ugrzęznąć. Do kościoła w Niedrzwicy Kościelnej natomiast chodziło się drogą przez las i stawy w Niedrzwicy. Kiedyś tamtędy prowadziła całkiem szeroka, często uczęszczana droga, a dzisiaj jest to już tylko zarośnięta mała ścieżka.
Zanim rozpoczęto budowę drogi asfaltowej na Borkowiźnie, najpierw zbierano nadwyżkę ziemi, żeby wyrównać ten teren.
Dziadek opowiadał, jaka była technika budowy drogi, bodajże w latach 60-tych lub w początku 70-tych. Widział to i w pamięci zawsze miał mężczyzn, którzy mieli poowijane szmatami nogi, siadali sobie okrakiem, mieli takie duże kamienie i młoty, walili tymi młotami i rozbijali kamienie na budowę drogi. Porównywał to z obecnymi czasami - teraz jedzie maszyna, która jednocześnie zbiera poprzednią warstwę, frezuje, wykłada asfalt, potem jedzie walec - i droga gotowa. Kiedyś to ludzie musieli się namęczyć.
Drogę robiono fragmentami i był taki moment, że nie było połączenia drogi na Borkowiźnie z drogą na Warszawiakach. Wówczas w tym miejscu znajdowało się pole.
Poszukiwania ropy naftowej
W miejscu, gdzie kończy się Borkowizna i zaczyna Niedrzwica Duża, stoi duży, biały dom. Kiedyś stały tam baraki – pozostałości po pracach związanych z poszukiwaniem ropy naftowej w latach 60-tych. Nie są to jakieś archaiczne czasy, ale śladu po barakach nie ma już od ponad dwudziestu lat. Faktycznie na tych terenach są pokłady ropy naftowej, jednak na tyle małe, że wydobywanie byłoby nieopłacalne. Mój dziadek pracował w tym miejscu jako stróż i opowiadał mi trochę, jak wtedy to wyglądało.
Najpierw postawiono budynki, które później wykorzystywane były przez pracowników i przygotowywano miejsce do rozpoczęcia poszukiwań. Wwiercano się w na głębokość około 2 km. Dziadek opowiadał, że były tam wbijane takie rury osłonowe, a jak ukończono prace, to wejście do odwiertu zabetonowano. W latach 90-tych, gdy w tym miejscu stały jeszcze baraki, chodziliśmy tam z kolegami – z czystej ciekawości i widzieliśmy taki podest zalany z betonu. Wtedy jednak większą frajdą było dla nas bieganie po tych pustych pomieszczeniach, niż interesowanie się szczegółami.
Legendy
Istnieje legenda, która jest przekazywana od dawna na temat Borkowizny. Swego czasu na tzw. dolnej Borkowiźnie było ogromne wyrobisko, wielki dół - nie wiadomo po czym. Kiedyś tam dzieciaki zawsze ślizgały się zimą. Cała woda z roztopów płynęła od Warszawiaków, przez dolną Borkowiznę i zatrzymywała się w tym dole. Powstała legenda, że dawno temu w tym miejscu stał kościół i karczma. Ludzie przestali chodzić do kościoła, swoje kroki zaczęli kierować wyłącznie do karczmy. A wiadomo, co działo się w karczmie – zło i zepsucie. W pewnym momencie, prawdopodobnie za sprawą boskiej interwencji, ten kościół razem z karczmą zapadły się pod ziemię, tworząc właśnie taki lej. I tam wspomniane budowle spoczywają. Obecnie teren ten został już wyrównany.
Uważam, że jak na taką małą miejscowość, jaką jest Borkowizna, to po prostu zmyślone opowieści, jednak samo miejsce od zawsze było dla nas bardzo ciekawe.
Jest jeszcze jedno ciekawe miejsce. Wjeżdżając do lasu obok krzyża na Borkowiźnie, w tą główną drogę, po przejechaniu 300-400 m, po lewej stronie w głębi lasu znajduje się cmentarzysko koni ułańskich. Nie jest ono w żaden sposób oznaczone, widać tylko taki specyficzny rów, wykopany na planie kwadratu. W tym miejscu prawdopodobnie zakopywano konie, które padły w czasie pierwszej wojny światowej.