Pierwsze strony kroniki opisującej dzieje szkoły podstawowej w Sobieszczanach to historia dotycząca trudów, z jakimi musieli mierzyć się nauczyciele wprowadzający szkolnictwo powszechne. Uwagę przyciąga sposób, w jaki kierowniczka – pani Romanowska – opisuje wydarzenia z życia szkoły. To forma pamiętnika.
Pisownia oryginalna.
Rok szkolny 1916/17
Za czasów rosyjskich w całej gminie nie było szkoły, a więc i w Sobieszczanach.
Ludność tu była mieszana, gdyż przed kilkunastu laty rozkolonizowano majątek, którego część kupili Niemcy i część Polacy. Niemców teraz tu już nie ma, bo na kilka lat przed wojną sprzedali ziemię i wyjechali z Sobieszczan. Pozostała jedna rodzina niemiecka i cmentarz. Oni to za rządów rosyjskich utrzymywali szkołę dwuklasową prywatną dla siebie, z której dzieci włościan polskich nie korzystały, gdyż wykłady były w języku niemieckim. Czasem jaki młody Niemiec, który ukończył miejscową niemiecką szkołę, a chciał zarobić, uczył prywatnie chłopców polskich czytać i pisać po rosyjsku, po polsku i rachunków. Po wyjeździe Niemców znalazł się Żyd, który się czuł na siłach uczyć dzieci polskie.
Po ustąpieniu Rosjan czasy się zmieniły, gdyż koloniści Polacy założyli sobie szkołę na kolonii w 1915 r. w jesieni. Szkoła ta pod każdym względem marnie stała, gdyż stałych poborów nauczycielowi nie wyznaczono, lecz płacono miesięcznie po parę złotych od dziecka i to tylko wtenczas kiedy dziecko chodziło do szkoły, a więc w zimie. Dopiero od Nowego Roku 1916 rząd austriacki objął w swoje ręce szkolnictwo i czasy dla nauczycielstwa zmieniły się na lepsze.
Więc historia szkoły zaczyna się od roku 1916. Do nowo założonej szkoły sprowadzono nauczycielkę p. Rotnowską, która pochodziła z obywatelskiego, ale zubożałego domu i była już osobą starą, a w dodatku nerwowo chorą i kwalifikacje nauczycielskie posiadała bardzo małe. Szkołę więc p. Rotnowska prowadziła bardzo źle, nad dziećmi zapanować nie umiała które też w nieludzki sposób znęcały się nad nią, podburzane oczywiście w domu przez dorosłych. Nie czekawszy końca roku szkolnego uwolniono p. Rotnowską. Póki nie było nauczycielki zajmowała się szkołą córka tutejszego rolnika Tomasza Osmoły, Wiktoria Osmolanka, która ukończyła Jagiellońską Szkołę w Urzędowie.
W jesieni 1916 r. C. i K. Komenda naznaczyła nauczyciela maturzystę filologicznej 8-mio klasowej szkoły Czesława Romanowskiego. Nauczyciel ten po miesięcznym pobycie w Sobieszczanach musiał udać się na politechnikę do Warszawy. Szkoła więc znowu została bez nauczyciela. Wtedy sprowadzono nauczycielkę p. Wróblewską.
W jesieni 1916 r. włościanie za przykładem kolonistów stworzyli na wsi drugą szkołę. C. i K. Komenda do tej szkoły naznaczyła mnie. Obie te szkoły w lutym 1916/17 r. zwiedzał Inspektor p. Łopaszański, który po swojej wizycie mianował mnie kierowniczką sobieszczańskich szkół. W tym też miesiącu (w lutym) w Majdanie Sobieszczańskim założono szkołę, w której była nauczycielką p. Janużanka z Galicji. I ona i włościanie nie byli z siebie nawzajem zadowoleni i zmieniono ją na p. Niezgodziankę, która przyjechała we wrześniu tegoż roku. Teraźniejsze nauczycielki kwalifikacje mają różne. Ja posiadam patent schroniarski, p. Janużanka ukończyła galicyjskie seminarium nauczycielskie, a pp. Wróblewska i Niezgodzianka prawdopodobnie były na kursach nauczycielskich. W 1916/17 r. dzieci do szkoły na wsi uczęszczało przeszło 60, w ich liczbie 25 dziewcząt. Oddziałów było dwa: I-szy i II-gi. W oddziale I do nauki czytania stosowałam Mały elementarz R. M. Do arytmetyki I część Jankowskiego. W oddziale II-im do czytania była książka. Pierwsze czytanki Niewiadomskiej. Arytmetyki wykładałam z II-iej części Jankowskiego. Historii Polski, przyrody, geografii udzielano bez podręczników. Rysunków, gimnastyki i śpiewu nie udzielano. Uczniów odznaczających się zdolnościami i pilnością było kilku. Dwóch, zwłaszcza Gołaś Michał i Łata Stanisław zdolni byli do arytmetyki i do historii Polski. Z dziewcząt nie zauważyłam żadnej, która by interesowała się więcej niż inne lekcjami. Można tylko wyróżnić jedną, mianowicie Kucharczykównę Zofię, która dobrze odrabiała zadania arytmetyczne. W ogóle zainteresowanie nauką u dziewcząt jest słabe. Rozmowy ich toczą się zwykle na temat strojów, fartuszków, bluzek, chusteczek itp. Temat rozmów między chłopcami jest więcej rozmaity. Oni rozmowy swoje prowadzą o lekcjach w szkole, o wojnie, a najwięcej o swojej sile i bitwach z kolegami.
W szkole na wsi przy końcu 1919 r. z powodu wielkiej ilości i ciasnej izby szkolnej, trzeba było dzieci podzielić na dwa komplety. Niektórym z włościan bardzo się to nie podobało, a jeden z nich nawet zabrał swoje dzieci do drugiej szkoły, gdyż mówił, że jego dzieci mało skorzystają, jeżeli nie będą chodziły cały dzień. A zresztą on opłaca szkołę, aby jego dzieci cały dzień uczyły się w szkole.
Co do uroczystości szkolnych, to gdy takowe przypadały, odbywało się w kościele nabożeństwo, na które wszystkie szkoły obowiązane były przybyć. Uroczystości takie odbywały się zwykle na początek i zakończenie roku szkolnego oraz na obchód Powstania Listopadowego, Styczniowego i Konstytucji Trzeciego Maja. W październiku 1917 r. odbyła się uroczystość szkolno-kościelna na pamiątkę stuletniej rocznicy śmierci Tadeusza Kościuszki.
Kursy wieczorowe prowadzono w obu szkołach. Na wsi byli sami chłopcy w wieku lat 16-tu i 24-ech. Płacili nauczycielce po rublu miesięcznie za 2 godziny lekcji co dzień. Przez całe 2 godziny wieczoru żądali od nauczycielki uczenia tylko arytmetyki. O nauce języka ojczystego, historii polskiej, powszechnej i przyrody, albo o jakich czytankach z literatury, czy nauk społecznych, ani słyszeć nie chcieli.
W szkole na kolonii na wieczorowe kursy uczęszczały i dziewczęta, gdyż tam były lekcje haftów, a nauczycielka chcąc się przypodobać włościanom, za wieczorowe lekcje pieniędzy nie żądała. Ujęła sobie tym bardzo włościaństwo, gdyż znosili jej podobno dary w naturze. Zdaje się, że w całej gminie życie towarzyskie między nauczycielstwem idzie kulawo, a wpływa chyba na to zbyt daleka odległość szkół jednych od drugich i niezmierna drożyzna furmanek i obuwia. Darmo furmanek szkoły w tej gminie wcale nie otrzymują. Nauczycielki spotykają się wtedy, kiedy idą po pensje do gminy. Wtedy to urządza się zebranie nauczycielskie, które zwykle kończy się na niczem. Ale jest nadzieja, że może teraz w październiku, nauczycielki gminy Niedrzwica wejdą do Koła Związku Nauczycielskiego.
Przeszłego roku w tutejszej wsi zawiązało się Koło Stowarzyszenia Młodzieży Sokół, do którego należy kilkanaście młodych osób ze wsi płci obojga. Młodzież ta zawiązała się w celu samokształcenia. Sprowadziła sobie za wspólne pieniądze biblioteczkę głównie treści historycznej. Prenumerują też gazetkę „Nową Jutrzenkę” ks. Kwiatkowskiego i „Dziennik Lubelski”. Toż samo Stowarzyszenie urządzało kilka razy teatr amatorski, który dosyć się udał. Zebrania Stowarzyszenia Młodzieży odbywają się w szkole na wsi, gdzie stowarzyszeni urządzają czytanki, któremi mówiąc nawiasem, bardzo mało się interesują. Ludność tutejsza na Stowarzyszenie Młodzieży, teatry amatorskie i obchody narodowe bardzo krzywo patrzy. Tłomaczyć to trzeba chyba brakiem kultury, bo pism tu i książek nigdy nie prenumerowali, ani tajnej szkoły za rządów rosyjskich nie utrzymywali. Toteż i kultura w naszej wsi stoi bardzo nisko. Włościaństwo nasze myśli tylko o jarmarkach, sądach i dobrych czasach rosyjskich. Kobiety tutejsze odznaczają się jeszcze gorszem zacofaniem niż mężczyźni i jeszcze gorzej niż mężczyźni nie pozwalają swoim synom i córkom należeć do wszelkich stowarzyszeń. Dzieci takich matek przychodzą do szkoły niechlujne i przynoszą na sobie roje owadów. I nic dziwnego, gdyż mieszkania te gospodynie utrzymują bardzo brudno. Zwłaszcza pościel w takiej chałupie odznacza się nieporządkiem, sienników nie znają, a słomę kładą wprost na łóżko, zmieniając ją raz do roku. Śpią w ubraniach, albo nakrywają się ubraniem, co bardzo sprzyja rozmnażaniu się owadów. Gruntownego mycia i kąpieli wcale nie urządzają. Zwłaszcza głów nigdy nie myją, tylko najchętniej zajmują się szukaniem owadów w głowach.
Wpływ nauczycielki w tych rzeczach jest bardzo słaby, a nawet jeśli ona porusza te sprawy między ludnością, ludność ta wtedy wrogo się usposabia do nauczycielki.
Tegoż samego roku, co i Stowarzyszenie Młodzieży, grono rozumniejszych włościan zawiązało w Sobieszczanach Spółkę Spożywczą pod nazwą „Swił”. Nowa spółka z początku miała dużo wrogów i zdawało się, że upadnie, ale przetrwała wszystko, istnieje i zdaje się, że rozwijać się będzie. Jest przypuszczenie, że byt spółki starali się zachwiać Żydzi, których tu mieszka 5 rodzin (26 osób).
Rok 1918
W roku 1918 żadne zmiany w tutejszych szkołach nie zaszły. Siły nauczycielskie dotąd są te same. W zimie dzieci do szkoły uczęszczały normalnie, z wiosną zaś przestały chodzić prawie zupełnie. Z początkiem roku szkolnego 1918 niektóre podręczniki do nauki pozmieniałam, mianowicie: do arytmetyki sprowadziłam podręcznik Rudnickiej. Utworzony został też w szkole III oddział.
W życiu młodzieży wiejskiej wszystko się zmieniło na gorsze. Ponieważ wspomniane wyżej Kółko samokształcenia młodzieży „Sokół” było niezalegalizowane, po aresztowaniach lutowych całkiem się rozpierzchło.
Młodzież znów oprócz zabawy na weselach i gry w karty innej rozrywki nie zna. Przed egzaminami, czyli tak zwanym popisem ilość dzieci w szkole się powiększyła. Uczęszcza teraz większa połowa zapisanych. Podług zwyczaju na zakończenie roku szkolnego odbył się w Sobieszczańskich szkołach egzamin, na który nikt nie raczył przybyć oprócz p. Mazurkiewiczówny.
Dzieci na ów egzamin czyli popis oczekiwały z niecierpliwością, myśląc, że po egzaminie urządzi się dla nich zabawę. Ale do takich rzeczy brakuje u nas ludzi dobrej woli, więc tak dzieci, jak i ludność dorosłą spotkało rozczarowanie, a dzieci teraz są bardzo zniechęcone do wszelkich popisów. Po dwóch latach męki, z powodu niemiłego sąsiedztwa, ja starałam się o translokację i zdaje się, że moje starania dojdą do skutku. Sąsiedztwo owo, które mieszka przez szkolną sień, tak się rozzuchwaliło, że nic się ze szkołą nie liczy, a przeciwnie wymaga, żeby szkoła z nim się liczyła. Zuchwałość tych sąsiadów doszła do tego stopnia, że w szkolnej sieni biją wieprzki, hodują kury, rżną drzewo, a szkolną piwnicę zarekwirowali wyłącznie dla siebie. Zawsze podczas lekcji owi „mili” sąsiedzi starają się w szkolnej sieni jak najbardziej hałasować, bo któż im tej przyjemności zabroni? Cała zwierzchność szkolna na to wszystko milczy, więc chyba tym ludziom czynić to wszystko wolno.
Na zakończenie tej kroniki życzę mojej następczyni wytrwałości, cierpliwości i wszelkich innych zalet, których ja nie posiadam.
Sobieszczany, w lipcu 1918 r. J. Romanowska
Oryginalny dkument znajduje się w Szkole Podstawowej w Sobieszczanach.