Choć prognozy nie były obiecujące (mówiąc eufemistycznie), to jednak Indianie mają swoje tajemne moce – pogoda była po naszej stronie! Ale wybrana przez nas wersja wydarzeń brzmi tak: jak prawdziwi Indianie zignorowaliśmy prognozy i ruszyliśmy w drogę. Ósmy dzień wakacji z GOKSiR spędziliśmy – sucho i szczęśliwie - w Osadzie Indiańskiej w Ostrowie Lubelskim. Bez używania symulatora wycieczki.
Kto by pomyślał, że rzut kaloszem, przeciąganie liny czy trafienie do wiadra to dyscypliny olimpijskie w krainie Indian? Każdy mógł się poczuć jak bohater westernów – wpadając w błoto lub zastanawiając się, jak zdjąć kalosz z dachu. Niektórzy twierdzili, że tego typu sytuacje to po prostu taktyka. Później przyszedł czas również na strzelanie z łuku i rozpalanie ogniska. Nieważne czy dostalibyśmy do ręki krzesiwo czy dwa kawałki kartonu i wiatrak – efekt okazał się podobny. Ale za rok, może za dwa, na pewno się uda.
Podczas gdy młodsze dzieci zajęte były rywalizacją, starsza grupa ruszyła na indiańską wyprawę w poszukiwaniu skarbu. Każdy wie, że Indianie zawsze najbardziej cenili sobie słodycze (a przynajmniej nasi), więc wczorajszym El Dorado okazały się cukierki. Przypadkiem znalazła się też okazja do udziału w prawdziwej bitwie – z piankowymi strzałami i emocjami zbliżonymi do tych, gdy rewolwerowcy patrzą sobie w oczy i czekają na pierwszy ruch.
Dużo emocji wzbudziła… dmuchana indiańska wioska. Dzieci nie tylko wyżywały się na zjeżdżalniach i trampolinach, ale mogły również skakać po kaktusach. I chciały to robić bez końca.
Ciąg dalszy nastąpi.